Dzień 23. (22.08.2019) – Que tu rostro, nuestro Señor

O filmach Hitchcooka mówi się, że zaczynają się trzęsieniem ziemi, a później napięcie już tylko rośnie. Bardzo byśmy chcieli, a przynajmniej ja bym chciał, móc powiedzieć, że nasze dni są tak pełne niesamowitych przygód, że Netflix nakręciłby serial na ich podstawie.

Czy wiesz, że Alfred Hitchcook przez całe życie był gorliwym katolikiem?

No ale nie oszukujmy się. Bardziej pasuje powtórzyć za Janem Kochanowskim wsi spokojna, wsi wesoła.

Mieszkamy w małej wiosce gdzieś głęboko w Afryce, gdzie nawet światło prąd czasami nie dochodzi. I chociaż sporo się dzieje i nie narzekamy na nudę, to trudno oczekiwać niesamowitych przygód i zwrotów akcji rodem z Hollywood.

Film z naszego pobytu prawdopodobnie byłby raczej dokumentem idealnym na niedzielne, rodzinne popołudnie przy rosole, a na jego końcu usłyszelibyśmy znany wszystkim głos:

Czytała Krystyna Czubówna

Ale czy to źle?

Czy to znaczy, że nic się nie dzieje?

To znaczy, że weszliśmy w tutejszy rytm. I dobrze! Poznajemy Afrykę od podszewki, taką jaką jest.

Przeglądając nasze codzienne wpisy można zauważyć pewną powtarzalność, co jakiś czas urozmaiconą jakimś wyjątkowym wydarzeniem czy dalszym wyjazdem burzącym codzienny ład. Stąd też dzisiaj tak mało zdjęć – już nawet niezbyt o nich myślimy, bo większość wygląda bardzo podobnie. Tak samo i dzisiaj: wstaliśmy na śniadanie (dojadamy wczorajsze pierogi i rosół!), po którym zabraliśmy się do codziennych zajęć i obowiązków. Wtedy też przyszedł czas na pożegnanie kleryka Fredericka, który musiał pojechać do innej parafii na swoją praktykę wakacyjną. Podziękowaliśmy mu za jego towarzystwo i ogromną pomoc w ostatnich dniach.

Frederick wyjeżdża… – westchnęliśmy ze smutkiem
Frederick wyjeżdża! – odetchnęły z ulgą węże.
O ile jeszcze jakieś tu są.

Andrzej i ja pojechaliśmy z ks. Emmanuelem odwieźć Fredericka na parafię a reszta w tym czasie poszła na spotkanie z parafialną CYO (Catholic Youth Organisation), gdzie przedstawili działalność AKMu, historię naszej patronki dr Wandy Błeńskiej oraz Ojców Białych.

Po drodze ks. Emmanuel dużo nam opowiadał m.in. o mijanej przez nas roślinności i zwierzętach. Flora jest tak bogata, że mało kto zna nazwy wszystkiego co tu rośnie.

Ten liść, którego-nazwy-nikt-nie-zna, ma właściwości dezynfekujące. Zgniata się go i kładzie na ranę.

Father Ema – jak go nazywa parafialna młodzież – ostrzegał nas, że w dżungli nie tylko zwierzęta mogą być niebezpieczne. Przykładowo jest taka roślina, której nazwy, o ile w ogóle jakaś jest, nikt nie zna, która po samym dotknięciu wywołuje ból porównywalny do polania otwartej rany spirytusem. Mówił, że od tego się nie umiera, chociaż się chce. Nie szukaliśmy, nie sprawdzaliśmy, wierzymy na słowo. A do lasu tylko w długich spodniach.

– Widzisz? To wszystko Ghana.
– A to ciemne tam?
– To dżungla. Nie wolno tam chodzić!

Po naszym powrocie przyszedł czas na obiad – pomidorowa zrobiona z rosołu z wczoraj 😉

Po obiedzie jeszcze mała sjesta (temperatura, wilgotność powietrza, pełny brzuch i leki przeciwko malarii robią swoje) i znowu trochę atrakcji dla dzieci i młodzieży.

Po zmierzchu, czyli około 18:30, wróciliśmy do domu, wspólnie zmówiliśmy różaniec i poszliśmy na parafialną Mszę.

Miał być na niej o. Izaak, ale nie zdążył jeszcze wrócić ze swojego wyjazdu, ale na szczęście był o. Mariusz, dzięki czemu przeżyliśmy Eucharystię w języku angielskim wspólnie z parafianami. Później już tylko kolacja – dojadamy ostatnie chochle zupy i połówki pierogów – wspólne nieszpory, rozmowy i spać.

I tak upłynął wieczór i poranek – dzień 23. A widział Bóg, że był dobry.

Spać, ale czy wszyscy? Nie. Ja nie śpię. Nie śpię, bo piszę bloga. Jednak pewne rzeczy się nie zmieniają 🙂
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że o ile nic się nie zmieni, to będzie już mój ostatni wpis. Tak przynajmniej wynika z powieszonej w kuchni małej kartki z dyżurami rozpisanymi na podstawie bardzo skomplikowanych algorytmów znanych tylko Patrykowi.

Dlatego na koniec – no prawie na koniec, bo przecież jeszcze musi być kącik muzyczny – jedna z moich obserwacji i przemyśleń na temat życia i funkcjonowania w Afryce.

W Polsce, jak w innych krajach, obowiązują przepisy ruchu drogowego. Mam wrażenie, że w Ghanie odpowiednikiem naszego kodeksu jest raczej coś na kształt zaleceń ruchu drogowego. Tutaj chyba wszystko się zaleca. To znaczy, że lepiej jest robić tak, jak mówi zalecenie, ale jak robisz inaczej i działa, to też dobrze.

Przykładowo:

W Polsce obowiązuje ruch prawostronny.
W Ghanie zaleca się jechać po prawej stronie, ale jeżeli ukształtowanie drogi, przeszkody terenowe, stado krów albo cokolwiek innego skłania do jechania po lewej – jedź po lewej. Ten naprzeciwko poczeka, przecież ma oczy i widzi, że jedziesz. Jedziesz lewą stroną na zakręcie? Trąbnij tylko, żeby tamci słyszeli i wiedzieli, że tu jesteś.

W Polsce samochód zarejestrowany na 5 osób może przewozić do 5-ciu osób i ani jednej więcej.
W Ghanie samochód zarejestrowany na 5 osób może przewozić 5 osób i wszystkie inne, które tylko się zmieszczą na tylnym siedzeniu i na pace, jeżeli takową posiadasz. Mijany policjant nawet się nie obrócił za naszą Toyotą z 14-toma pasażerami i bagażami.

W Polsce zabronione jest wyprzedzanie na podwójnej ciągłej.
W Ghanie nawet nie ma podwójnej ciągłej. (No dobra, tutaj na prowincji nie ma. W mieście jest, ale wtedy obowiązuje zasada zaleca się.)

W Polsce zabronione jest wyprzedanie „na trzeciego”.
W Ghanie… Słyszeliście kiedyś o wyprzedzaniu „na czwartego”?

I tak dalej…

Co ciekawe, jako osoba, która spędziła  praktycznie całe życie w okolicy Ronda Śródka – najbardziej wypadkowego Ronda w Poznaniu, gdzie tydzień bez stłuczki to tydzień stracony i to pomimo wielu oznaczeń, sygnalizatorów, zabezpieczeń, pasów itd. – jestem naprawdę zdziwiony, że nie widziałem jeszcze w Ghanie żadnej kolizji ani nawet śladów po takiej.

W tym szaleństwie jest metoda!

No i teraz już naprawdę na koniec jeszcze tradycyjny kącik muzyczny. W związku z tym, że to już ostatni, a playlista długa, chciałem wrzucić chociaż ze dwa utwory, ale kącik to kącik. Liczba pojedyncza. Jeden kącik, jedna piosenka.

Dzisiaj posłuchamy Jacka Sykulskiego, który był nominowany już w moim ostatnim poście, ale z powodu uroczystości musiał w ostatniej chwili ustąpić miejsca Bogoroditse Dievo. Chyba się nie pogniewa.

Maestro:

Michał

2 myśli na “Dzień 23. (22.08.2019) – Que tu rostro, nuestro Señor”

Dodaj komentarz