Ojciec Mariusz
…
Anna-Maria
Problem w tym że żyję w „zachodnim” świecie XXI wieku…
I widzę, że tak bardzo ciężko mi pozbyć się wrażenia, że jeśli byłam w Afryce, a ludzie nas wsparli, zaufali to powinnam stanąć na głowie, znieść złote jajo, dać gwiazdkę z nieba, a przynajmniej wybudować klinikę w dżungli.
Szczerze to denerwuje mnie mówienie, że uśmiech i zdjęcie wystarczy. Może dla świętego tak. Dla mnie nie. Człowiek który jest blisko Boga przejdzie i spojrzy na drugiego, jak Chrystus na Mateusza, wzrokiem tak przepełnionym miłością, że ten od razu widzi, że tutaj chodzi o rzeczy nie z tego świata. Bang. Rzuca wszystko i idzie. Ale mi do świętości jeszcze daleko. Myślę sobie – pozostaje więc zrobić coś, co jest w zakresie moich możliwości, coś bardziej ludzkiego w stylu wybuduj, naucz, wylecz. Ale tym razem to nie było naszym zadaniem. Główny cel – po prostu być. Pokazać, że jesteśmy, wierzymy, modlimy się, tworzymy wspólnotę, a nawet to, że mamy biały kolor skóry nie przeszkadza nam w noszeniu krzyża na szyi i przyznawaniu się do Jezusa. Czyli świadectwo. Papież Jan Paweł II w encyklice redemptoris missio wskazuje, że właśnie świadectwo jest pierwszą formą ewangelizacji. Chyba łatwiej byłoby zadziałać samej, niż w moim uśmiechu lub obecności dać pole do popisu Panu Bogu. A owoce, takie jak On, niewidoczne, ale obecne. Tak więc, afrykańskie słońce z pewnością wypaliło moją pychę, w pokorze uznaję – mission accomplished.
kl. Andrzej
Mieć czy być?
Pierwszego dnia naszego pobytu w Akrofuom, podczas homilii w czasie Mszy Świętej, Ojciec Izaak powiedział, że dopiero czas pokaże, co nam da ten pobyt w Afryce. Zadał też pytanie, na które każdy miał sobie odpowiedzieć sam, niekoniecznie od razu: „Dlaczego akurat ja przyjechałem na to doświadczenie misyjne?”
Zatem, dlaczego Pan Bóg pokierował moim życiem tak, że w czasie tegorocznych wakacji mogłem być członkiem ekipy, która udała się na miesiąc do Ghany? Myślę, że głównie dlatego, aby pokazać mi prawdę o człowieku, o tym, że człowiek jest istotą żyjącą we wspólnocie, która dąży do relacji z drugim człowiekiem. A te relacje, które się zawiązują są o wiele ważniejsze niż to, co możemy dać innym.
Wszędzie byliśmy gorąco witani i otwarcie przyjmowani. Rozdawaliśmy jako dary ornaty, różańce, medaliki, itp. Radość księży i parafian, którym coś ofiarowaliśmy była duża, dziękowali nam głośnymi brawami. Jednak brawa wydawały się o wiele bardziej głośne i długotrwałe w momencie samego powitania nas. Czyli radość Ghańczyków z samego faktu naszej obecności była nieporównywalnie większa od radości z otrzymanych darów.
„Mieć czy być?”… Przyjechaliśmy do Afryki jako ludzie żądni działania, czynu, pracy. MIELIŚMY plany, co robić, z kim, jak… Niejednokrotnie byliśmy zawiedzeni, gdy okazywało się, że z tych naszych planów nic nie wychodziło. Pokazało to jednak, że dla mieszkańców Akrofuom znów znacznie większą wagę miała nasza obecność niż to, z czym przyjechaliśmy do nich. Chwile rozmowy, czas poświęcony drugiemu człowiekowi, opowiadanie o sobie, o życiu w Polsce, o tym, co robimy i dlaczego, było dużo bardziej owocne niż np. kurs pierwszej pomocy.
W Polsce często potrafimy komuś odpowiedzieć, że NIE MAMY czasu w danym momencie dla kogoś, bo MAMY coś do zrobienia, bo MAMY inne obowiązki, bo MAMY swoje plany… Afryka i pobyt w Ghanie zdecydowanie nauczyły mnie i udowodniły w praktyce, że w życiu bardziej liczy się BYĆ niż MIEĆ. Zatem teraz, po powrocie z Ghany, z o wiele większą wrażliwością będę podchodził do drugiego człowieka i do tego, co mogę mu dać najlepszego od siebie. Może po to był właśnie dla mnie ten wyjazd, abym odkrył tę prawdę w sobie na nowo i uświadomił sobie jej wagę w życiu codziennym.
Z Panem Bogiem.
Andrzej
Luiza
Wracamy, to znaczy wróciliśmy. Po tak dalekiej podróży na nowo odnajduję się w środowisku – wszak powracam z bagażem doświadczeń. Łatwych, niełatwych, trudnych, ekstremalnych? Na pewno cennych! Wy, którzy śledziliście nasze afrykańskie doświadczenie misyjne, odczuwaliście wiele z ghańskich doznań, smaków, dźwięków, obrazów. Mimo to pewnie nadal gdzieś kołacze się pytanie do każdego z nas: ale jak tam było? Wpisy na blogu codziennie pisał ktoś inny, jednego dnia działo się niesłychanie wiele, innego wsi spokojna, wsi wesoła. Pytacie i mnie? Odpowiem krótko: na takie wakacje bym nie pojechała. Zgodnie ze swoim zamiłowaniem, oczywiście rozwinę to zdanie. 🙂
Na ostatniej wspólnej wyjazdowej Mszy św., w Wiedniu, o. Mariusz zwrócił uwagę na coś ważnego. Coś pięknego. Po cośmy przejechali tyle kilometrów? Na co to zmęczenie, próba spania w jakiejkolwiek pozycji w jakimkolwiek środku transportu? Dlaczego przeznaczyliśmy wolny wakacyjny czas na wyjazd do Ghany? Czemu zrezygnowaliśmy z innych możliwości? (A uwierzcie, niektórzy mieli wyjątkowe zaproszenia!) W imię czego przyjmowaliśmy te trudy, choroby, wychodzenie ze swoich sfer komfortu? Odpowiedź jest jedna. Ona połączyła nasze drogi i zaprowadziła do odległej, choć teraz tak bliskiej i ważnej, Ghany. Miłość, ale TA MIŁOŚĆ, przez duże „M”.
O Afryce myślałam od dawna, ale bardziej w kontekście „tam to chyba mnie nie ciągnie”. To była prawda w tamtym czasie. Po kilku latach w AKM, po różnych wydarzeniach, po kolejnych przebytych szlakach, gdy w naszych kręgach zaczął pojawiać się kierunek Ghana, wiedziałam, że mam tam pojechać. Oczywiście, trochę się zapierałam, mając milion planów i wymówek. Na szczęście zrealizował się Boży zamysł, a nie mój. Nadal odkrywam, dlaczego miałam być właśnie z NIMI, właśnie TAM, właśnie TERAZ.
Powiem o trzech odkrytych kartach. Pierwsza. W naszej Ghanie obecność Pana Boga była bliska, jakby bardziej odczuwalna. Na pewno przyczyniały się do tego wspólnotowa modlitwa, adoracja w duchu Taizé z lokalną społecznością, Msze św. trwające nawet do 3-4 godzin. Wracam myślami do pierwszej odwiedzonej filii, do której długo przedzieraliśmy się przez głęboką dżunglę, jadąc po czerwonej drodze, jaką naprawdę trudno sobie wyobrazić. „Módlcie się, by nie padało, bo nie wrócimy” – rzucił Izaak. Dojechaliśmy. A tam lichy kościółek, z którego dochodziły radosne śpiewy wiernych. Czekali na księdza od kilku tygodni. Nawet w tę niedzielę nie dotarliśmy na czas, bo ta droga… Właśnie tam Pan Jezus był tak blisko, taki ubogi, ale taki wspaniały, który nigdy nie opuści tych, którzy Go wzywają. Pojechaliśmy dać świadectwo, że Obruni się modlą, dać wyraz solidarności z Kościołem afrykańskim, a właśnie to my otrzymaliśmy od Ghańczyków tak wiele. Druga. Czas spędzony z dziećmi, młodzieżą, ale też dorosłymi uświadomił mi, że oddanie siebie innym nie zawsze jest łatwe i oczywiste. Choć z drugiej strony właśnie nic więcej nie potrzeba – wystarczy, byś był, nic więcej, tylko, byś był. Trzecia. Nauka zawierzenia Opatrzności. Były i trudy, za które szczególnie dziękuję Panu. Było mi dane w szczególny sposób poznać wartość oraz obecność naszej wspólnoty. Po prostu przybyło mi braci i sióstr! 🙂
Marlena
Trudno jest zebrać myśli i napisać krótkie i konkretne podsumowanie naszego miesięcznego doświadczenia. Wyjeżdżając, nie miałam żadnych oczekiwań i postanowień, które koniecznie chciałam spełnić. Z dzisiejszej perspektywy, myślę, że dobrze, że tak było. Na miejscu największym wyzwaniem okazała się nie animacja czasu dzieciom i młodzieży, lecz dopasowanie swojej mentalności, zwyczajów do tamtejszych. Każdego dnia uczyliśmy się pokory, budując naszą wspólnotę i razem trwaliśmy zarówno w tych codziennych, jak i tych niecodziennych trudnościach. Nasza jedność była niesamowitym ułatwieniem w pracy z dziećmi i młodzieżą, ponieważ czuli, że mogą nam zaufać. W ciągu miesiąca poznaliśmy mnóstwo osób i nie byliśmy w stanie zapamiętać wszystkich imion, ale wiedzieliśmy, że każda z nich chce, byśmy zostali jak najdłużej. Fundamentem w budowaniu jedności zdecydowanie była dla nas codzienna Eucharystia i to ona napędzała nas do służby każdego dnia. Bożą obecność odczuwaliśmy na każdym kroku i w ciągu całego miesiąca nic nie wydarzyło się „przypadkowo”. Gdy myślę o doświadczeniu w Ghanie, pierwsze słowo, które przychodzi mi od razu na myśl to wdzięczność, bo to, że mogłam być członkiem Ekipy Ghana 2019, to nic innego jak ogromny dar i łaska.
Będąc w Polsce, od kilku już dni wsłuchuję się w ciszę na mieście. Ale jaką ciszę, spytacie? Przecież słychać dzwonki tramwajów, silniki samochodów, karetki, prace na budowie, samoloty, pociągi.
A ja… chyba po prostu wciąż szukam dźwięków Afryki…
Ama Marlena
kl. Michał
Przyszedł czas na podsumowanie
niesamowitego miesiąca w Ghanie. Minęło już kilka dni od powrotu i trzeba sobie
wszystko poukładać, odpowiedzieć na pytania swoje i wszystkich dookoła. Jak
było? Co się działo? Czy było warto? Czy tego się spodziewałem?
I tak, i nie.
Trudno tak w kilku słowach zawrzeć to wszystko, co wydarzyło się w tym czasie i
co to może przynieść dalej. Ale może po kolei:
Co się wydarzyło i jak było? To wszystko zostało już napisane w naszych postach. A czego nie napisaliśmy, chętnie dopowiemy, jak się spotkamy. 😉
Czy warto było? Zdecydowanie tak.
Czego mi brakowało? Poznańskich
pyr i kilku innych europejskich drobiazgów. A tak na poważnie, to – jako
facetowi – brakowało mi takiej zwyczajnej, fizycznej pracy. Bardzo chciałem
„coś zbudować”, „coś naprawić”, „coś zrobić” i z takim nastawieniem leciałem do
Ghany… Niestety, nie udało się, chęci były, możliwości nie. Myślę, że nie tylko
dla mnie to była nauka pokory, że chcąc zrobić dla drugiego człowieka coś
dobrego, myśląc, że planuję coś najlepszego, wcale nie muszę mieć racji i ten
ktoś może chcieć i potrzebować czegoś zupełnie innego, niematerialnego. I to
trzeba mu dać.
To nie znaczy jednak, że nie zrobiliśmy nic. Czas spędzony z tymi ludźmi, dane
świadectwo, wspólna nauka i to wszystko, co przeżyliśmy razem przyniesie owoce, których my już nie zobaczymy. I nie będą
wcale gorsze od odmalowanych ścian czy wyremontowanej salki parafialnej.
Co ja z tego wyniosłem? Ogromne,
bardzo bogate doświadczenie.
Doświadczenie nowego kontynentu, kraju, kultury… Wszystko takie zupełnie nowe,
inne niż u nas… a jednak takie podobne i bliskie. Do tej pory Afrykę znałem
tylko z filmów, książek, obrazków i tak dalej. Była dla mnie czymś zupełnie
odległym, nieuchwytnym, czymś, czego nie doświadczę. Miesiąc w Ghanie nauczył
mnie wielu rzeczy, pokazał mi, że to są tacy sami ludzie, mają takie same
przeżycia, problemy, uczucia, potrzeby. Jesteśmy tak różni, a tak podobni. Stworzeni
na jeden obraz i podobieństwo.
Co dalej? Nie wiem. Nie chciałbym tego tak zostawić samopas. Jeszcze dużo muszę sobie przemyśleć, poukładać w głowie i dobrze wykorzystać, bo myślę, że wiele owoców będzie jeszcze długo dojrzewało przez najbliższe lata.
kl. Patryk
Wyjeżdżając do Ghany, myślałem, że prawdopodobnie nie zaskoczy mnie tam zbyt wiele rzeczy. Uważałem tak ze względu na wcześniejsze opowieści misjonarzy, programy, w których widziałem Afrykę, zdjęcia itp. Wyjeżdżając, spodziewałem się, że przeczytanie książki o doświadczeniu misji w Afryce, czy obejrzenie reportażu, nie jest tym samym, co doświadczenie tego na własnej skórze, jednak jednocześnie podejrzewałem, że to wszystko na tyle przybliża Afrykę, że doświadczenie bycia tam osobiście, nie będzie bardzo zaskakujące. Jednak po miesiącu spędzonym wśród Ghańczyków, bliższym poznaniu kraju i ludzi, mieszkaniu w tamtych warunkach życia, szybko zobaczyłem, że to wszystko jest czymś co bardziej zapada w pamięć i zmienia sposób myślenia niż wyłącznie możliwość posłuchania opowieści czy obejrzenie zdjęć, a nawet dobrze przygotowanego programu telewizyjnego. Zdjęcia i filmy nie są tym samym, co osobisty kontakt z bardzo serdecznymi mieszkańcami Ghany, zdjęcia nie potrafią oddać atmosfery panującej w kraju, a program telewizyjny przedstawiający afrykańską dżunglę to nie to samo, co przejście po wieszanych mostach wśród drzew afrykańskiej dżungli w Parku Narodowym KAKUM.
Po paru dniach, które już minęły od naszego powrotu z Ghany, spróbuję wymienić chociaż kilka rzeczy, które szczególnie wspominam i za które mogę być wdzięczny. Cieszę się z tego, że to doświadczenie spędziliśmy w tak dobrej atmosferze w naszej polskiej grupie. Doświadczenie misyjne to próba dzielenia się doświadczeniem wiary z ludźmi, do których jedziemy, ale to także w dużej części czas spędzony w gronie osób, z którymi się wyjeżdża. Oprócz poznawania innych osób, również właśnie to jest bardzo ważne, jak my potrafimy spędzać wspólnie czas. A ten nasz wspólny czas był dobry, potrafiliśmy go przeznaczyć na rozmowy, modlitwę, a także rozrywkę. Z wdzięcznością także myślę o Ojcu Izaaku i Ojcu Emmanuelu, którzy poświęcili nam wiele swojego czasu i pokazali czym jest szczera gościnność płynąca z serca. Oprócz nich było także wiele innych osób, które mile wspominam. Patryk
kl. Mikołaj
Doświadczenie misyjne Ghana 2019 – Podsumowanie
Podczas, gdy jeszcze byliśmy w Ghanie padł pomysł, aby każdy z nas napisał krótkie podsumowanie całego naszego pobytu w Afryce. Podsumowanie, które zawierałoby to, co było dla nas najcenniejsze i najgłębiej w nas utkwiło. Mimo że musi upłynąć trochę czasu, aby docenić w pełni to, czego doświadczyliśmy i zobaczyć, jakie owoce to przyniesie, spróbuję już teraz dokonać krótkiego podsumowania.
Dla
mnie czas spędzony w Ghanie był niezwykły pod wieloma względami. Pozwolę
wymienić chociaż kilka z nich:
Po pierwsze, mogłem doświadczyć życia codziennego tamtejszych ludzi i przekonać
się, że mimo panującego ubóstwa materialnego, posiadają oni bardzo wiele. Wiele
radości, uśmiechu, spokoju, a nade wszystko wiary. Oczywiście jak wszyscy, mają
też swoje zmartwienia i problemy, ale kiedy spotykaliśmy się z nimi, często
biła od nich pogoda ducha. Dużo czasu spędzają ze sobą nawzajem, rozmawiając,
grając w piłkę czy pracując. Myślę, że to właśnie bycie blisko innych, czyni tych
ludzi szczęśliwszymi.
Po drugie, nasza misja naznaczona była głównie spotkaniami z Ghańczykami, tak więc mieszkanie pośród tych ludzi nieustannie motywowało do tego, aby wychodzić im naprzeciw. Często niespodziewane spotkania, np. z dziećmi, otwierały mnie na drugiego człowieka i pozwalały zburzyć mi pewne bariery oddalające od innych. Ta bliskość z tymi ludźmi była czymś niezapomnianym.
Po trzecie, duże wrażenie zrobiła na mnie przyroda, często nieskażona ludzką działalnością przemysłową. Piękno i różnorodność roślin dawały ciągle okazję do podziwu tego wszystkiego, co przecież sam Bóg Ojciec stworzył.
Czas tam spędzony z pewnością otwierał nasze oczy i poszerzał horyzonty patrzenia na świat, wiarę i drugiego człowieka. Jak wspominałem jednak, dopiero czas pokaże, co utkwiło we mnie najgłębiej.
Mikołaj Witosławski