Dzień 7. (06.08.2019) – God Yu Tekem Laef Blong Mi

Dzisiaj obchodzimy święto Przemienienia Pańskiego, a to znaczy, że 7/8 z nas, czyli dokładnie 87,5% Ekipy Ghana 2019, mogło wspominać równy rok od naszego pięknego odpustu na samej Górze Tabor podczas zeszłorocznego doświadczenia w Jerozolimie. Co Prawda Anny-Marii nie było wtedy z nami, ale twierdzi, że w czasie jej doświadczenia w Jerozolimie w 2017 roku też odwiedzili to miejsce i dobrze nas rozumie.

Dla chcących oddać się razem z nami pięknym wspomnieniom polecamy zeszłoroczny wpis z bloga:

http://akmjerozolima2018.blogspot.com/2018/08/przemienienie-panskie-na-gorze-tabor-to.html

Kiedyś to było… Pamiętam, jakby to było wczoraj, a przecież tyle się od tego czasu zmieniło. Szczególnie z tego miejsca pozdrawiamy resztę Ekipy Jero 2018 – ks. Dawida, Weronikę, Anię i Agatę, która parę tygodni później wstąpiła do Wspólnoty Sióstr Uczennic Krzyża. Pamiętamy o Was! 🙂

Miło się wspomina, ale wróćmy do codzienności, która dzisiaj zaczęła się wyjątkowo wcześnie, bo już o 5:00. Wszystko z powodu parafialnej Mszy  Świętej, na którą poszliśmy, żeby modlić się razem z lokalną wspólnotą. Tak wczesna godzina – szczególnie dla śpiochów takich jak ja – wydaje się zdecydowanie zbyt wczesna, żeby normalnie funkcjonować. Pamiętajmy jednak, że znajdujemy się w klimacie podrównikowym, Słońce wschodzi około 5:30 i zachodzi o 18:30, a ludzie – w dużej części rolnicy – idą do pracy i muszą wykorzystać możliwie dużo światła. Pomimo upływu już kilku dni, wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, jak szybko zapada zmrok. W Polsce dzieje się to powoli i stopniowo, staje się ciemniej i ciemniej, nawet nie widać dobrze kiedy. Tutaj natomiast można wyjść z domu o 18:25 w pełni dnia, zrobić spacer na drugi koniec wioski i wrócić z powrotem o 18:35 w praktycznie egipskich ciemnościach. Za każdym razem ten sam szok i niedowierzanie.

Po Mszy Świętej jeszcze przez chwilę napawaliśmy się widokiem całkiem ruchliwej już ulicy i przepięknych, chowających się za chmurami gór (albo raczej pagórków)  porośniętych dżunglą.

Izaak mówi, że żyją tam jakieś węże i inne dzikie zwierzęta. Miał kiedyś wujka, który chodził tam na polowania. Nie wolno nam tam chodzić. Z daleka przecież też dobrze widać… Zdjęcia z tego widoku brak, bo:
– Po pierwsze: kolegium składające się z Anny-Marii i mnie jednogłośnie stwierdziło, że żaden aparat, zwłaszcza w telefonie, nie byłby w stanie oddać tego widoku, kolorów i głębi.
– Po drugie: nikt z nas i tak nie miał przy sobie telefonu.

To mogło być zdjęcie widoku rozciągającego się po wyjściu z kościoła, ale nie jest. Brakuje jeszcze malowniczej wioski i ulicy tętniącej życiem u podnóża gór. No i powinno być 100 razy piękniejsze od tego losowego zdjęcia z internetu.


W zaistniałej sytuacji wróciliśmy do domu, usiedliśmy w naszym saloniku i wszyscy wspólnie zastanowiliśmy się: co dalej?  Do śniadania było jeszcze jakieś 1,5 godziny, więc nie mieliśmy wyjścia, rozwiązanie mogło być tylko jedno: drzemka.

Tak, ta godzina robiła różnicę, naprawdę.

Po ponownej pobudce (Czy już kiedyś mówiłem, że pobudka to zdecydowanie najmniej ulubiona część drzemek i spania w ogóle? A druga w ciągu jednego poranka to już naprawdę przesada) zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy na spotkanie z samym Królem wioski. Według tutejszej tradycji, jeżeli jacyś goście zjawiają się w okolicy, muszą przyjść się przedstawić i przywitać z lokalnym Wodzem.

A przez wioskę idziemy tak!

W pałacu – okazałym białym domu –  jak na każdym dworze królewskim oczywiście obowiązuje specjalna etykieta. Izaak wszystko nam po kolei tłumaczył. Najpierw wszyscy weszliśmy i po kolei przywitaliśmy się ze starszyzną i samym Królem, po czym usiedliśmy na przygotowanych miejscach. Według obyczaju, w czasie przywitania nikt z nas sam z siebie nie przemawia ani też nikt nie zwraca się bezpośrednio do Króla, a Król do nikogo nie mówi osobiście. Wszystko dzieje się przez pośredników. W naszym imieniu przemawiał Izaak i jeden pan z naszej parafii, natomiast w imieniu Króla występował specjalny stróż z laską symbolizującą władzę i obecność Wodza. Dopiero po wymianie uprzejmości i zwyczajowych pytań typu: kim i skąd jesteście? Co tutaj robicie? Itd. Stróż przekazywał to Królowi, który siedział 5 metrów obok i prawdopodobnie wszystko doskonale słyszał.

Pałac Króla wioski
Rozprawa sądowa
Stróż i pośrednik w rozmowach z królem

Cała struktura i hierarchia są bardzo ciekawe. Obok Króla siedzi Królowa i Starszyzna. W czasie narad, dyskusji i sądów najpierw przemawia część po prawicy Władcy, później po jego lewicy, a na koniec głos zabiera sam Król i to on jest decydujący. Zapytaliśmy: dlaczego akurat tak? Czy może część Starszyzny siedząca po  prawicy jest w jakiś sposób ważniejsza albo są to może starsi członkowie? Król wyjaśnił nam, że taka jest dawna tradycja. Dziś już nie ma wojen i żyją w pokoju, ale kiedyś, gdy walczyli z innymi plemionami, po prawej stronie Króla siedzieli ci, którzy jako pierwsi szli do boju, a po lewej ci, którzy zostawali na miejscu aby go bronić. Jeżeli ci z prawej zginęli, wtedy część z lewej przechodziła na prawą lub byli wybierani nowi Starsi.

Dowiedzieliśmy się też, że królów jest znacznie więcej! Otóż całe plemię Ashanti ma jednego, głównego Króla, który siedzi w stolicy na złotym tronie (jego zastępcy – wicekrólowie – zasiadają na srebrnych). Plemię dzieli się na 7 klanów i każdy z nich ma swojego króla – ten, u którego dzisiaj gościliśmy włada nad 75. wioskami i każda z nich ma jeszcze swojego władcę. Królowie ci zbierają się czasami i naradzają nad decyzjami odnośnie swoich ziem. Cała ta tradycyjna hierarchia sprawnie funkcjonuje obok oficjalnego, demokratycznego rządu i prezydenta Ghany. I tak, jeżeli jakaś sprawa nie zostanie rozwiązana przez tradycyjny rząd Starszych i Króla, można iść dalej do oficjalnego, rządowego sądu.

Po oficjalnym przywitaniu mieliśmy możliwość przyglądać się, jak wygląda rozprawa sądowa. Tutaj okazało się, że tradycja o przemawianiu wyłącznie przez pośrednika albo wypowiedzi Starszych w odpowiedniej kolejności to tylko teoria. W praktyce wygląda to nieco inaczej, ale po bardziej rozemocjonowanych momentach wszystko przebiegało spokojnie. Mamy krótki filmik z dyskusji sądowych, ale niestety tutejszy internet nie pozwolił mam na umieszczenie go na blogu. Byliśmy świadkami trzech rozpraw. Na pierwszą stawiła tylko jedna strona, więc szybko się zakończyła. Na drugiej poruszane były sprawy małżeńskie z wątkiem kryminalnym – kobieca zazdrość o mało doprowadziła do śmierci za pomocą praktyk szamana…Jak później powiedział Izaak – dana sprawa jeszcze się nie zakończyła i będzie kontynuowana później. W ostatniej rozprawie chodziło o kwestię spadku i własności dwóch działek. Jak widzimy, pomimo odległości i różnic kulturowych, wszystko wydaje się nam dziwnie, europejsko znajome.

Na koniec zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, wymieniliśmy z Królem kilka uprzejmości, zapewnił nas o swojej życzliwości, radości z naszej obecności i prosił, żebyśmy zawsze pamiętali o całej lokalnej społeczności i możemy tu zawsze wrócić jak do swojego domu.

Król, Królowa, Starszyzna i My

W dalszej wędrówce po wiosce doszliśmy do urzędu burmistrza, który sprawuje swoją funkcję od roku, bo wtedy też była reforma administracyjna i powstał nowy dystrykt właśnie tutaj. Dodatkowo był u niego wywodzący się z tej miejscowości poseł na sejm Ghany. Po tradycyjnym – jak podkreślał Izaak – przedstawieniu i wymianie uprzejmości porozmawialiśmy chwilę z lokalną władzą, tym razem oficjalną, zrobiliśmy kilka zdjęć i przez  targowiska i stragany poszliśmy już w kierunku domu, skąd pojechaliśmy na obiad.

Urząd burmistrza
Nasza ekipa z posłem (na środku po lewej) i burmistrzem (na środku po prawej)
Typowy uliczny straganik
I całe targowisko wzdłuż ulicy

Po drodze wpadliśmy jeszcze do kuzyna Izaaka – lokalnego rzemieślnika, który… Ale to może dopiero jak przyjdzie co do czego, to o tym jeszcze napiszemy 🙂

Warsztat kuzyna Izaaka. Co bardziej spostrzegawczy mogą się domyślić, co się kroi… 🙂

Całkiem sporo osób pyta o pogodę. Odpowiadam:

Jest dobrze!

Klimat naprawdę sprzyja tutaj człowiekowi. Temperatura praktycznie nie przekracza 30 stopni, całkiem częste lekkie mżawki (pada głównie w nocy) nie są praktycznie wcale uciążliwe, a ciągłe zachmurzenie daje całkiem dobrą ochronę przed Słońcem.

Chmury
I jeszcze więcej chmur
Też chmury, ale mniej. To niepozorne Słońce naprawdę nieźle grzeje.

Gdy jednak trochę się rozchmurzy, momentalnie czuć zmianę. Chociaż nadal nie ma aż takiego upału (wciąż wspominam nieludzki, dubajski gorąc wyciskający ze mnie ostatnie chęci do jakiegokolwiek ruchu) i można swobodnie się poruszać, trzeba bardzo uważać. Już po całkiem niedługim wyjściu na zewnątrz można się całkiem ładnie opalić. Marlena sprawdziła, że w skali 0-11 mocy promieniowania UV, w upalny dzień w Polsce dochodzi do ok 6, na południu Europy, w skrajnych przypadkach, może nawet do 8. My mieliśmy właśnie 11. Piekarnik. Patelnia. Mordor.

Mamy, odpowiadam zanim zapytacie:
– Tak, mamy krem z filtrem.
– Nie, nie zdążyliśmy z niego skorzystać.
– Nie, nie spaliło nas. Świeciło krótko, bo zaraz przyszły chmury.
– Tak, następnym razem weźmiemy (o ile będzie tak świeciło).
– Tak, regularnie bierzemy malarone.
– Tak, probiotyk i elektrolity też.
– Z tymi wężami to nie żart, ale w wiosce i okolicy ich nie ma. Są jaszczurki, ale same uciekają jak się tylko do nich zbliżyć 🙁

Po obiedzie chcieliśmy pojechać na farmę naszego gospodarza – ks. Emmanuela, ale po drodze uniemożliwił nam to deszcz, więc odwiedziliśmy tylko na chwilę jego znajomych i wróciliśmy do parafii, gdzie przeprowadziliśmy kilka mniej i bardziej konstruktywnych rozmów i planów na najbliższy czas.

Nasz dziesiejszy obiad…
… zjadany ze smakiem 🙂
W podróży podczas gdy jedni odpoczywają…
… inni umilają sobie czas śpiewaniem 🙂

I na koniec jeszcze wyjaśnię tajemniczy tytuł dzisiejszego posta, którego, wbrew pozorom, nie wziąłem z języka Ashanti, ale z kompletnie innego zakątka wiata. Jest to tytuł piosenki, która – ku radości jednych i rozpaczy drugich – od dwóch dni nas prześladuje i nie może zejść z naszych ust. Pochodzi z filmu pt. „Cienka czerwona linia” i od początku urzekła całą ekipę.

No dobra, część ekipy.

Napisana jest w języku Tok Pisin (stosowanej w Papui i Nowej Gwinei odmianie języka angielskiego) i chociaż początkowo nikt jej nie rozumiał, czuliśmy (nie wszyscy, tylko ta zafascynowana część), że „ma to coś”. Dzisiaj w drodze ktoś wpadł na genialny pomysł, że przecież możemy sprawdzić tłumaczenie tekstu… I wtedy wszystko stało się jasne, skąd było „to coś”.

Proszę wyłączyć wszystkie rozpraszacze, ściemnić światło, włączyć muzykę, przeczytać tekst i oddać się refleksji razem z nami.

Niech Hans Zimmer zagra a autor przemówi!
Maestro:

Weź moje życie i spraw,
by było poświęcone Tobie Panie.
Weź moje ręce i poruszaj nimi,
w rytm twojej miłości.
Weź moje stopy i spraw,
aby były szybkie i piękne dla Ciebie.
Weź mój głos i pozwól mi,
śpiewać zawsze tylko dla mojego Króla.
Weź moje usta i wypełnij je,
Twoimi słowami.
Weź moje srebro i moje złoto,
nie chcę zatrzymać ani odrobiny.
Weź moje dni i pozwól im przemijać
w nieskończonej chwale.
Weź mój rozum i uczyń go,
podporządkowanym sobie.
Weź moją wolę i uczyń ją swoją,
by nie była dłużej moja.
Weź moje serce,
ono Twą własnością,
ono Twym tronem.
Weź mnie,
a będę zawsze tylko dla Ciebie, Panie.

Michał

3 myśli na “Dzień 7. (06.08.2019) – God Yu Tekem Laef Blong Mi”

  1. Kochani ? bardzo dziękujemy za piękną codzienną relację ? śledzimy ja codziennie jak powiedziała nasza znajoma,,z wypiekami na twarzy,, pozdrawiamy serdecznie i bardzo cieplutko całą ekipę, ks. Izaaka i wszystkich tych którzy Was tak pięknie goszczą . Ściskamy szczególnie mocno naszego syna . Beata i Paweł Tomczak rodzice Patryka

  2. Michał, nawet gdybyś się nie podpisał pod tym wpisem, byłoby oczywiste, kto jest autorem. Nikt tak nie kocha spać (i nikt nie lubi tego tak podkreślać). W dodatku ta błyskotliwość, humor, dobre zdjęcia, specyficzny gust muzyczny, nawet wymienianie różnych rzeczy od myślników. Typowy Sulo 😀 Pozdrowienia dla całej ekipy! Niech Bóg pięknie się Wami posługuje 🙂

Dodaj komentarz