Wtorkowy poranek rozpoczął się po godzinie 7 od nawiedzenia z Komunią Świętą wszystkich chorych parafian Akrofuom. Mimo różnych schorzeń i trudności w poruszaniu się, wierni z wielką wiarą i wzruszeniem w oczach przyjmowali Pana Jezusa. Niezwykłe świadectwo wiary.
W międzyczasie część ekipy przygotowywała się do przeprowadzenia szkolenia z udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej. Już zdążyliśmy się przyzwyczaić, że gdy umawiamy się na konkretną godzinę, często dopiero po 45 minutach schodzi się większość zainteresowanych. Rozłożyliśmy więc nasz sprzęt w widocznym miejscu i zaczęliśmy pokazywać, czego nauczyliśmy się na naszym szkoleniu. Ku naszej uciesze, pojawiła się młodzież, która szybko przyswajała wiedzę. Oczywiście jeszcze więcej było dzieci, które wpatrywały się w nas jak w obrazek. Pomimo co chwilę zaskakującego nas ciepłego deszczu, udało się przeprowadzić całe spotkanie w dobrej atmosferze i miejmy nadzieję, że przekazana wiedza przyniesie pomyślne efekty.
Później rozmawialiśmy z tutejszą młodzieżą o tym, jak wygląda nasza codzienność w Polsce i na czym polega działalność Koła.
O godzinie 13 udaliśmy się na Mszę Świętą do kościoła św. Łukasza. Jako że codziennie osoba, która pisze bloga, mówi krótkie wprowadzenie do Mszy, dzisiaj ta rola przypadła mnie. Wspomniałam o tym, by w pełni zaufać Panu i powierzyć mu swoją ścieżkę, a wtedy On będzie mógł w pełni działać i prowadzić nas do pełni szczęścia – Nieba. Akurat tak się złożyło, że to również znajduje swoje odniesienie w jednym z moich ulubionych psalmów – 37. (Polecam!) Będąc w Ghanie, uczymy się w pełni oddawać WSZYSTKO Bożej woli, mimo że czasem jest to dla nas bardzo trudne. Wszystkie nasze piękne przeżycia – wspólne Eucharystie, bliskie spotkania z Jezusem na adoracji, spotkania z mieszkańcami, zabawy z dziećmi, ich radość, śmiech i błysk w ogromnych czarnych oczach, podziwianie natury, gór, dżungli, zielonych lasów, śpiew ptaków i dźwięki cykad, podróże na pace, powiew wiatru, ciepły deszcz, gwiazdy w nocy, białe przenikające światło księżyca czy delikatne słońce, afrykańska muzyka na ulicach – wszędzie dostrzegamy Bożą obecność i jesteśmy wdzięczni, że możemy być tu, gdzie jesteśmy. Powierzamy i oddajemy Mu także nasze trudności, słabości, zmęczenie, gdy jesteśmy przegrzani słońcem, zniechęceni, gdy coś nie wychodzi, sprzeczki, cierpienie i choroby, wszystkie niedogodności, które nas spotykają. To one nas kształtują i umacniają. Moc bowiem w słabości się doskonali.
Po czasie wyciszenia i modlitwy, pełni energii, mogliśmy udać się na obiad. Ale zaraz, zaraz… nie mieliśmy żadnego auta do dyspozycji… Wyjście było więc jedno! Transport publiczny! 😀 Przez niektórych długo wyczekiwany z niecierpliwością. 😉 Udaliśmy się do swego rodzaju budki, kiosku, straganu czy dworca autobusowego – kto jak woli – by zakupić bilety. Do Obuasi pojechaliśmy kilkunastoosobowym busem wypełnionym po brzegi. Podziwialiśmy jego wytrzymałość i moc, ponieważ w Polsce z pewnością byłby już przynajmniej z 10 lat na złomowisku. 😉 Atrakcja świetna, marzenie spełnione, można było w końcu udać się na jedzenie.
Dzisiaj ,,lekki” posiłek (czyt. smażone jamy, kurczak i sos rybno-cebulowo-pomidorowo-paprykowo-krewetkowy). Dlaczego lekki? Bo miała być to tylko przekąska przed obiadem u biskupa. Rano dostaliśmy spontaniczne zaproszenie do domu, w którym byliśmy już wcześniej w czasie jego nieobecności (to tam, gdzie jest grota z Maryją). Po posiłku planowaliśmy sjestę, jednak o. Emmanuel nas uprzedził i zaproponował zrobienie zakupów na pobliskim targu.
Kilka dni temu zrodził się pomysł, by urządzić dzień polskiej kuchni. Nie mogliśmy przecież odmówić! Poszliśmy więc na targ, który już wcześniej odwiedziliśmy. Tym razem jednak okazał się być, przynajmniej dla mnie, dużo bardziej ciekawszy. Dlaczego? W ciągu godziny przeszliśmy kilkadziesiąt krętych, ciasnych uliczek, momentami przypominających nam nieustannie obecną w naszych sercach Jerozolimę.
Zapachy tym razem były przyjemniejsze (no może za wyjątkiem alei z mięsem……) i wszystkiego było jakby więcej. Po drodze zastał nas przyjemny deszcz, no może ulewa, jednak absolutnie nie przeszkadzała w zdobywaniu wszystkich produktów.
Szczerze mówiąc (pisząc), miałam wielką frajdę szukając wszystkich potrzebnych składników i przypraw. Ku naszemu zdziwieniu, nie mogliśmy dostać nigdzie zwykłego czarnego pieprzu, więc wybraliśmy biały. Szukaliśmy też selera lub chociaż pietruszki czy pora, ale sprzedawcy twierdzili, że tak rzadkie warzywa można znaleźć tylko w chińskich restauracjach. No cóż… pozostało nam kupić, co było dostępne. Ciekawostka: wszędzie można kupić rosołki z krewetek (niektórzy nazywają to kostką rosołową, inni bulionem), mięsne natomiast są rzadkością.
Nie będę zdradzać, jakie potrawy wybraliśmy, ale domyślicie się, gdy napiszę, że kurczaki były jeszcze ciepłe. 😉
Zakupy nas tak wciągnęły, że dojechaliśmy do biskupa Johna z lekkim poślizgiem. Już wybaczone. 🙂
Tam zostaliśmy przyjęci jako honorowi goście i zasiedliśmy przy uginającym się stole. Spędziliśmy sporo czasu na rozmowach, tych poważnych, jak i tych, które wzmocniły znacznie naszą przeponę. 🙂 Po pysznej uczcie i deserze został jeszcze czas na małe podsumowanie, wymianę upominkami i wspólne zdjęcie. Będziemy długo wspominać mile spędzony czas z biskupem i jego sekretarzem.
W drodze powrotnej do domu, zahaczyliśmy o dwa markety w poszukiwaniu twarogu. Marne poszukiwania skończyły się po kilkunastu minutach. Spotkało nas jednak miłe zaskoczenie, co widać na zdjęciu.
Pozdrawiamy Żory!
Wracając po zmroku na pace, podziwialiśmy piękno nieba i dźwięki dobiegające z mijanych lasów.
Po całym dniu pełnym wrażeń, zebraliśmy się na wspólne nieszpory i różaniec. Było za co dziękować! 🙂
Marlena
Piękne świadectwo ?? Jesteście wspaniali ❤pozdrawiam i otaczam modlitwą ???
Ps. A to białe warzywko to jakaś duża fasolka czy papryka?