Dzień 15. (14.08.2019) – Bogoroditse Dievo

Po wczorajszych wojażach i przygodach, Izaak powiedział, że dzisiejszy poranek zaczniemy śniadaniem o 10:00 i później wspólną Mszą w kościele. Jak powiedział – tak zrobił, a my nie śmieliśmy protestować. Nie ukrywam, że po wczorajszej pobudce o 4:30, czułem się ukontentowany i mogłem chociaż częściowo spłacić mojemu organizmowi senno-energetyczny dług.

Pamiętacie, jak ostatnio pisałem o porannej Mszy i widoku z wyjścia z kościoła na wioskę i znajdującą się na horyzoncie w oddali dżunglę pełną węży i innych dzikich, niebezpiecznych zwierząt? No właśnie. Dzikie zwierzęta miały być tam, to znaczy daleko od nas. To znaczy daleko w dżungli… Otóż nie były. A przynajmniej nie wszystkie. Już następnego dnia o. Mariusz pisał o gadzie, którego znaleziono na drzewie, przez co trzeba było je pozbawić okazałej korony. No cóż, zdarza się, zwłaszcza w Afryce. Dzisiaj jednak, gdy szliśmy na Mszę, przy wejściu znalazł się kolejny zagubiony wąż. Mały i zielony. Taka trochę sznurówka, niegroźna chyba… Przeżyliśmy wspólnie Eucharystię i zabraliśmy się za sprzątanie Kościoła.

A co z naszym małym gościem?

Obcokrajowcy twierdzą, że nasz język jest tak szeleszczący, że bez problemu moglibyśmy się dogadać z wężami.

No cóż, próbowaliśmy, zagadywaliśmy, prosiliśmy, ale nie chciał słuchać. Co tu zrobić? Wyszedłem na dwór w poszukiwaniu odpowiednich argumentów, które skłoniłyby węża do opuszczenia kościoła. Najlepiej długich i drewnianych…

I wtedy wszedł ON – cały roześmiany. Frederick, bo o nim mowa, to kleryk pochodzący z tej parafii, w czasie wakacji mieszka obok i bardzo nam pomaga. Na przykład dzisiaj – w rozwiązaniu kryzysu wężowego. Gdy tylko usłyszał, jaki mamy problem, wszedł do środka zobaczyć intruza i po jednym spojrzeniu wszystko było wiadomo:

Mały, zielony, jadowity.

Diagnoza Fredericka niosła za sobą 2 poważne konsekwencje. Pierwsza, ważna dla nas: natychmiastowe zerwanie pertraktacji w języku polskim i prób pokojowego rozwiązania problemu. Druga, kluczowa dla samego zainteresowanego: rozwiązanie kryzysu bezpardonowymi metodami lokalnymi.

Nie każdy bohater nosi pelerynę.
Frederickowi wystarczy t-shirt.

Jak wyglądają bezpardonowe metody lokalne? Już tłumaczę i objaśniam.

Bezpardonowe metody lokalne mają jakieś 3 metry długości, 4 centymetry średnicy, są drewniane i świetnie nadają się do miażdżenia głów węży z bezpiecznej odległości. Wymiary i materiał mogą różnić się w zależności od tego, co akurat znajduje się pod ręką, a jednocześnie spełnia podstawową funkcję przy zapewnieniu środków bezpieczeństwa.

Niestety (albo stety, w zależności od wrażliwości Czytelnika), ale nie mam żadnych zdjęć z całego zajścia z tego samego powodu co ostatnio – nie wzięliśmy telefonów do kościoła.

Mniej – więcej tak to wyglądało. Z tą różnicą, że było nas mniej, wąż był krótszy i zielony, różdżka była dłuższa i grubsza. No i nie było magii. Reszta tak samo.

Po porannym incydencie zajęliśmy się ogarnięciem wokół domu, burzą mózgów odnośnie zajęć w najbliższym czasie i dalej, zgodnie z codziennym planem, pojechaliśmy na obiad do parafii pw. św. Filipa w Obuasi.

W czasie drogi jedni się modlą…
… a inni podziwiają widoki.

Po powrocie wyszliśmy na zewnątrz zorganizować trochę wolnego czasu biegającym wszędzie wokoło dzieciom. Żadne zdjęcia nie oddadzą tej szczerej, prawdziwej radości, którą czerpią z najmniejszych rzeczy.

Wyszedłem na dwór kilka minut przed resztą ekipy, żeby zrobić mały spacer i zobaczyć okolicę. Zaraz przy kościele siedziała grupka lokalnych chłopaków z motorami, którzy mnie zaczepili i zapytali, gdzie idę.

Nie było w tym nic ze znanego nam z filmów, a może też własnego doświadczenia, zaczepnego pytania przechodnia. Tutaj jest na porządku dziennym podejście do kogoś – zwłaszcza obcego i zwłaszcza białego – i krótka rozmowa, pytanie o imię, wiek, cel, pochodzenie.

Mój dzisiejszy przewodnik, którego imienia nie mogłem nawet dobrze wymówić, a co dopiero zapamiętać 🙂

Odpowiedziałem chłopakom, że chcę się tylko przejść po okolicy, na co bardzo się ożywili i zaproponowali przejażdżkę motorem. Nie mogłem przegapić takiej okazji. Dostałem kask, wsiadłem jako pasażer i JAZDAAA!!!

No dobra, bardziej to było: jazda!

Nie wiem, ile koni mechanicznych miał motocykl mojego przewodnika, ale zdaje się, że pierwsza połowa już zdechła a druga zbliżała się do zasłużonej emerytury.

Tak czy inaczej, w rytm wesołego pyrkania naszej motorynki pojechaliśmy zobaczyć okolicę. Najpierw kierowca pokazał mi miejsca, które zdążyliśmy wcześniej zobaczyć: urząd burmistrza i pałac Króla, ale później pojechaliśmy już uliczkami przez dotąd nieznane – a równie malownicze – miejsca w osadzie. Niestety muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że nie mam żadnego zdjęcia z tej części podróży, ale ze względów bezpieczeństwa wolałem nie wyciągać telefonu w czasie jazdy.

Dalej pojechaliśmy przez stalowy most do lasu (spokojnie, to jeszcze nie ta dzika dżungla pełna węży i innych dziki zwierząt), w którym znajdują się kopalnie złota. Kopalnia to chyba jednak dużo powiedziane. Raczej miejsca rzemieślniczego, ręcznego poszukiwania złota.

Jasne ziarenka to złoto zebrane przez jedną osobę przez cały dzień.
Za taką ilość zbieracz może dostać około 40 cedi czyli 30zł.

Mój kierowca powiedział, że Chińczycy dużo tutaj inwestują i szukają surowców i sporo ludzi zajmuje się właśnie takim poszukiwaniem tego kruszcu. W czasie naszej przejażdżki sporo z nich wracało z całodniowego poszukiwania do domu.

To tylko kamień, ale za grudkę złota tej wielkości można dostać około 2000 cedi czyli 1500zł.
Poszukiwacz złota z całym potrzebnym sprzętem.
Rynny, po których spływa woda do wypłukiwania ziaren złota z zebranej ziemi.

Ghana jest bardzo bogata w różne zasoby mineralne, co znalazło też odzwierciedlenie w symbolice flagi tego kraju. Jednego dnia Dawid wytłumaczył nam wszystkie jej elementy:
– kolor czerwony oznacza walkę i krew przelaną za wolność kraju (brzmi znajomo…),
– kolor żółty oznacza złoto i inne bogactwa znajdujące się w Ghanie,
– kolor zielony oznacza przebogatą faunę i florę kraju,
– czarna gwiazda symbolizuje mieszkańców Ghany.

Po powrocie do Akrofuom dołączyłem do reszty Ekipy, która w tym czasie zdążyła już zaangażować chyba wszystkie dzieci z najbliższej okolicy.

Po takim treningu możemy się spodziewać, że siatkarska reprezentacja Ghany za kilka lat wzbogaci się o nowe gwiazdy 🙂
Stadiony świata
Czysta radość w powietrzu
Albo raczej w bańkach 🙂

Po zmroku wróciliśmy do domu, jednak niektóre dzieci tak bardzo nie chciały się rozstać, że weszły jeszcze na podwórko, gdzie z Marleną i Andrzejem bawili się i uczyli nowych słówek.

Wieczorem, poza codziennymi punktami takimi jak wspólna modlitwa, rozmowy, przygotowania do następnego dnia (zwłaszcza pieśni na Mszę), warta odnotowania była krótka awaria prądu podczas kolacji, która jednak nie była dla nas żadną przeszkodą.

Na koniec pora na chyba już tradycyjny kącik muzyczny. Chociaż na co dzień słuchamy (i śpiewamy!) bardzo różnej muzyki, w tym lokalnej, tutaj pozostaniemy w pobożnym klimacie.

Tym razem utwór, który dla odmiany od poprzedniego jest nucony i śpiewany ku uciesze wszystkich członków Ekipy.

AKTUALIZACJA

Początkowo miało tutaj znajdować się co innego, ale po namyśle stwierdziłem, że zostawię to na inną okazję, a uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, kiedy ten post jest publikowany, przeżyjemy z jednym z moich ulubionych wschodnich, maryjnych kanonów Taize.

A skoro o Wniebowzięciu mowa, to w myśl zasady AKM uczy i bawi (szczerze mówiąc to nie wiem, czy jest taka zasada, ale na potrzeby mojego wpisu załóżmy, że jest):

Czy wiesz, że chociaż Kościół od starożytności świętował w Tradycji wschodniej Zaśnięcie Dziewicy oraz w zachodniej Wniebowzięcie, czego potwierdzenie mamy w wielu obrazach i innych źródłach, to dogmat wiary o wzięciu Maryi z duszą i ciałem do nieba ogłoszono dopiero w 1950 roku przez papieża Piusa XII.

A tymczasem, maestro:

Michał

Dodaj komentarz